Alpejska wyprawa - dzień 6. Schronisko Ayas - Aosta

Nie był to koniec niespodzianek czekających na nas w schronisku. Dowiedzieliśmy się, że jeżeli będziemy mieć ochotę możemy przenieść się po 4 rano do pokoju.
To było bardzo ciekawe zjawisko, równo o godzinie 4 rano całe schronisko ożyło a jadalnia wypełniła się ludźmi.
Tego dnia potrzebowaliśmy zregenerować siły i trochę nadrobić sen więc skorzystaliśmy z propozycji naszych gospodarzy i udaliśmy się jeszcze na jakiś czas odpocząć.


Po śniadaniu na tarasie (bardzo godna polecenia jest podawana w schronisku caffè corretto, czyli kawa wzmocniona grappą) ruszyliśmy w kierunku położonego niżej w dolinie schroniska Mezzalama.
W lecie droga do schroniska jest momentami nieprzyjemna. Prowadzi po drobnych, osuwających się kamieniach... Widoki jednak rekompensują wszystkie niedogodności.





Mezzalama jest niewielkim lecz klimatycznym schroniskiem do którego warto zajrzeć będąc w okolicy.
Ze schroniska prowadziła kręta wijąca się w dół doliny dróżka.
W dole widać było już miasteczko Saint Jącques do którego zmierzaliśmy.
Dolina Aosty robi naprawdę niesamowite wrażenie, jest połączeniem bujnej zieleni, pieknych kwiatów, wysokich wodospadów z widocznymi stamtąd majestatycznymi, pokrytymi śniegiem czterotysięcznikami i budzącymi grozę potężnymi lodowcami.




Trudno powiedzieć czy był to przypadek, ale w pewnym momencie spotkaliśmy naszego znajomego z Ayas, którym był ojciec rodziny i właściciel schroniska, schodzący również w dół doliny.
Jak tylko nas zauważył od razu zaproponował podwiezienie do miasteczka.

Samochód naszego towarzysza okazał się być zaparkowanum pick-upem, nieopodal szlaku na bardziej płaskiej już części drogi.


Po szalonej, trwającej około godziny, przepełnionej pięknymi widokami jeździe na przyczepie pick-upa  znaleźliśmy się w Saint Jacques, skąd ''Ojciec'' pomógł nam załapać się na busa do miejscowości Champoluc.


 Champoluc okazało się być przewspaniałym, bardzo klimatycznym miasteczkiem. Udaliśmy się tam do restauracji, która w ofercie miała przeróżne alkohole i typowe dla regionu przysmaki.
Szczególnie godne pochwały były włoskie sery, serwowane z dodatkiem miodu oraz starannie dobrane wędliny.


Z Champoluc autobusem pojechaliśmy prosto do Verres. Już przy wjeździe miasteczko przywitało nas pięknym zamkiem, położonym na wzgórzu.
Było znacznie większe od Champoluc. Stanowiło też miejsce, z którego znacznie łatwiej można było dojechać się do Aosty.
Tego wieczoru podjęliśmy decyzję, że spróbujemy jakoś dostać się do Aosty. Z powodu późnej godziny busy już nie kursowały, dlatego ruszyliśmy pieszo w stronę celu z nadzieją, że złapiemy stopa. Początkowo jednak nikt się nie zatrzymywał. Sytuacja zrobiła się trochę dramatyczna. W momencie kiedy zaczynaliśmy się poddawać i rozglądać za "potencjalnym" miejscem na rozbicie obozu,  pojawił się nasz ratownik. Dzięki niemu przemierzyliśmy jedną-trzecią drogi... jednak nie minęło 15 minut! kiedy kolejny kierowca zatrzymał się obok nas i zaproponował podwiezienie do samego pola namiotowego Les Iles Pollein w Aoście :)
Pole namiotowe było ostatnim punktem tego szalonego dnia.

A to nagranie z wycieczki pick-upem :)